Brian May – życie w Innym Świecie – część 2

Brian May – życie w Innym Świecie – część 2

Tak bez powodu, zupełnie od czapki, choć miało być inaczej… Tych, którym obiecałam, przepraszam przy tej okazji. Garść refleksji o jednej z najważniejszych płyt mojego życia, płycie, którą odkrywam wciąż na nowo od ponad ćwierć wieku, w której znajduję coraz to nowe znaczenia i smaczki.

Uprzedzam lojalnie – będzie kompletny brak obiektywizmu i sentymentalizm.

Początek lat 90. Rok najprawdopodobniej 1993.

Moje rodzinne miasto, centrum, duży pawilon handlowy – różne stoiska, z ubraniami, gazetami, chemią, a między nimi wszystkimi moje od zawsze ulubione – z kasetami magnetofonowymi. Wśród wielu natychmiast rzuciła mi się w oczy TA KASETA. Wydawnictwo bliżej nieokreślone, jakich wtedy były setki i to niesamowite zdjęcie na okładce – oczarowało mnie. Emanował z niego taki… spokój i wrażliwość… Sama nie wiem co jeszcze. [restrict …]

Z listy utworów kojarzyłam tylko Driven by You (całe dwa razy udało mi się zobaczyć w TV reklamę Forda pomimo czatowania na nią bez przerwy, ku wściekłości rodziców) i Too Much Love Will Kill You z wykonania na Wembley.

11000 zł i kaseta moja. Tylko rodzice ani myśleli skończyć zakupy, a mnie skręcało, więc snułam się za nimi i marudziłam. Kiedy dotarłam wreszcie do mojego walkmana, przesłuchałam całość z kompletnie rozanielonym wyrazem twarzy jakieś 4 czy 5 razy z rzędu. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Last Horizon też kojarzyłam z lokalnego radia, ale nie łączyłam tego nijak z Queen. Raczkowałam jako fanka. Do dziś ten utwór sprawia, że czuję się jak tamta mała dziewczynka, a wykonania na żywo przyprawiały mnie natychmiast o niekontrolowany wybuch emocji…

Brian wielkim wokalistą nie jest. To wiemy. I nawet ja, która mam do niego wieloletnią słabość, nie będę próbowała nikogo przekonywać, że jest inaczej. Jego atutem jest jednak to, że on tym swoim bynajmniej nie wybitnym głosem potrafi przekazać tyle co Najwięksi… Treści, emocji, uczuć, tęsknot…

Od samego początku jest cudownie – kiedy z Ciemności wracamy do Światła… Jak świt. Resurrection też pozytywnie nastraja, daje fajnego kopa. Nawet mój mąż, delikatnie mówiąc, sceptyczny wobec solowych dokonań Briana, przyznał, że ten kawałek jest naprawdę dobry. A takie słowa z jego ust to olbrzymi komplement.

Love Token – niewiele z tego zrozumiałam, ale czułam w tym jakąś wściekłość, coś, co niepokoiło. Ten utwór nie porwał, ale potem, gdy zaczęłam rozumieć słowa, kontekst, doceniłam.

Nothin’ but Blue i Just One Life – o nich razem, bo, jak dla mnie, mają wspólny mianownik – ten sam melancholijny, mocno refleksyjny nastrój, który Brian umie tworzyć jak mało kto i który u niego uwielbiam. No, zgoda, może są trochę za bardzo ckliwe, ale jemu wybaczam… Jak wszystko….

I’m Scared odebrałam podobnie jak Love Token… Gitara brzmi cudnie, jak zwykle…

Let Your Heart Rule Your Head niezmiennie przywołuje mi w pamięci ’39, może trochę Good Company. Sama właściwie nie wiem dlaczego, ale ponieważ to miłe skojarzenia, dość szybko przestałam się nad tym zastanawiać.

Zamykający Rollin’ Over pozostawia we mnie zawsze ochotę na ponowne przesłuchanie. Najczęściej ulegam, choć niekoniecznie natychmiast… No, ale jednak w miarę szybko.

Przez te wszystkie lata wracałam do tej płyty często. Głównie wtedy, kiedy uczuć za dużo, emocje buzują, kiedy trzeba jakoś je wyciszyć, poukładać, nazwać, rozpracować, żeby nie przytłoczyły zupełnie… Obojętnie, czy są pozytywne, czy nie.

W ogóle w chwilach największych radości i sukcesów, ale też najgłębszych dołów i kryzysów wracam właśnie do solowego Briana. Jakoś mi ta jego wrażliwość i poetyka tego, co pisze, najbardziej odpowiada, najlepiej, chwilami przerażająco dobrze opisuje mnie i moje życie…

Śpiewa, gra jakby o mnie…

Kiedy jestem wesoła, słyszę muzykę; kiedy smutna, rozumiem tekst.

2 tygodnie po najwspanialszym koncercie na jakim byłam – Briana i Kerry w Krakowie – zdawałam najtrudniejszy w życiu egzamin, który miał zadecydować o mojej dalszej karierze zawodowej. Zdałam. A w nagrodę sprawiłam sobie piękne winylowe Back to the Light. Wiedziałam, że za coś takiego muszę samą siebie nagrodzić wyjątkowo…

autorka tekstu: Anna Pudykiewicz

korekta: Paweł Kukliński

skład i zdjęcia: daga [/restrict]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

× two = six