Innuendo – czternasty album zespołu Queen to dzieło ze wszech miar znaczące, zarówno dla miłośników Królowej, jak i dla koneserów wartościowej muzyki rockowej.
Jako ortodoksyjna fanka zespołu wszech czasów, kocham wszystkie albumy, nie umniejszając w najmniejszym stopniu wartości żadnego spośród fenomenalnych krążków powstałych podczas dwóch dekad działalności. Każda płyta ma swój własny urok, charakter, specyfikę i każda silnie oddziałuje na słuchacza poprzez teksty, ich wokalne interpretacje czy warstwę instrumentalną. Często w diametralnie różniących się od siebie, kontrastowych stylach. Jest to zjawisko genialne i jak najbardziej fascynujące.
Innuendo to dzieło, w którym silne emocje brawurowo przeplatają się ze sztuką i filozofią egzystencjalną. Płytę charakteryzuje rockowa dynamika i wysoka jakość brzmienia.
To jednak nie tylko doskonałe muzyczne zjawisko, ale i forma godnego, kunsztownego pożegnania…
Prace nad płytą trwały od marca 1989 do listopada 1990 r. Był to czas, w którym Freddie Mercury walczył z zaawansowanym stadium AIDS i doceniał każdy dzień życia. Wszyscy członkowie zespołu mieli świadomość dramatycznej sytuacji, która scaliła ich przyjaźń i wygenerowała fascynującą kreatywność.
Album wydany 4 lutego 1991 r. to ostatni projekt, nad którym Freddie pracował w pełnym zakresie. Odszedł nieco ponad dziewięć miesięcy później…
Innuendo otwiera utwór tytułowy, pełen podniosłości i refleksyjnego patosu. W tekście pojawia się nawołanie do nieustannej walki oraz dążenia w kierunku wyznaczonych celów. Bez względu na przeciwności, „aż do końca czasów”… Ponad sześciominutowe dzieło jest wzniosłą feerią porywających instrumentalnych dźwięków ozdobionych hiszpańską gitarą Steve’a Howe’a oraz syntezatorową orkiestrą pod nadzorem Davida Richardsa. Fascynujące i jednocześnie trudne partie wokalne śpiewane są przez Freddiego dającego popis niepowtarzalnych możliwości. Intensywna emocjonalność wokalu sugestywnie udziela się słuchaczowi. Przesłanie jest bardzo znamienne dla ówczesnej sytuacji Mercury’ego, zawierając jednocześnie uniwersalne prawdy.
[restrict …]I’m Going Slightly Mad to słodko-gorzka groteska utrzymana w stylu retro, w której występuje autoironia, stanowiąca formę samoobrony przed lękiem i załamaniem. W połączeniu z artystycznie dopracowanym teledyskiem łączącym psychodelię i pastisz, mamy prawdziwe dzieło sztuki, zaśpiewane przez Freddiego w niższej niż zwykle tonacji.
Headlong to pobudzająca rockowa dynamika, natomiast I Can’t Live with You pała z jednej strony żywiołowością brzmienia i wykonania, z drugiej dotyka smutkiem i nostalgią zawartą w warstwie tekstowej. Oba utwory były wstępnie przeznaczone na solową płytę Briana, jednakże kunszt wokalny Freddiego sprawił, iż ozdabiają niniejszy album.
Jedną z najpiękniejszych, dogłębnie poruszających oraz pozostawiających ślad w sercu piosenek, jest Don’t Try So Hard. To więcej niż dzieło, więcej niż czarująca, skłaniająca do rozmyślań melodia, więcej niż arcydoskonały głos… Odbieram ten utwór jako formę pogodzenia się z losem i pokazania światu, czym jest hart ducha oraz jaka postawa jest najsensowniejsza w obliczu braku nadziei bądź nieskuteczności naszych działań. To zestaw cudownie wyśpiewanych życiowych rad, dających wsparcie w różnych sytuacjach. Czasami nie warto walczyć zbyt mocno, ale trzeba zachować swą godność i czerpać piękno z najdrobniejszych jasnych stron codzienności. Tę dojrzałą postawę przyjął Freddie, znajdując się na ostatnim etapie swej ziemskiej drogi. Jego wokal jest tutaj nasycony osobistym, przeszywającym dramatyzmem z jednoczesną dozą łagodzącej akceptacji. Nie sposób słuchać tego kawałka bez silnego wzruszenia, współodczuwania i zadumy… Dla mnie stanowi on także wskazówkę w wielu aspektach codziennego życia…
Ride the Wild Wind przynosi sympatyczną odskocznię od wcześniej zaznanych silnych emocji, inspirując do marzeń i chwilowego oderwania się od rzeczywistości.
Po tym efektownym eskapizmie następuje imponujący, sakralny patos pod postacią All God’s People. Pierwowzór utworu powstał podczas prac nad projektem Barcelona Freddiego Mercury’ego i Montserrat Caballé. Wówczas piosenka miała nosić tytuł Africa by Night. Po dodaniu m.in. gitary Briana, urocza ostateczna wersja utworu ozdabia omawianą płytę Queen. Tekst All God’s People poświęcony jest afirmacji dobra i nawołuje do jego czynienia.
These Are the Days of Our Lives jest pełen symboliki. Sentymentalna ballada, w której podmiot liryczny podsumowuje swoje życie i zastanawia się nad przemijaniem, nabiera tragizmu w zestawieniu z nagranym do niej teledyskiem, ostatnim, w którym wystąpił Freddie. Stanowi on wizualną formę podziękowania oraz pożegnania zamkniętego w ostatniej frazie „I still love You”.
Następnie mamy pełne rozczulającego uroku, wokalno-muzyczne wyznanie w utworze Delilah. To imię kotki Freddiego, której dedykowana jest piosenka. Dźwięki gitary imitują odgłosy miauczenia, zaś tekst i wokal Freddiego przesycone są radością. Pokazują, jak ogromną siłę i potencjał artystyczny wywoływały w nim ukochane zwierzątka.
Hitman to niedoceniany rockowy kawałek będący ciekawym urozmaiceniem całości.
Przedostatni utwór Bijou jest arcydziełem, przykładem gitarowego kunsztu Briana. Kilka przejmujących linijek tekstu śpiewanego przez Freddiego i długi motyw instrumentalny zagrany na Red Special brzmią razem niczym rozdzierające pożegnanie z przyjacielem…
Zamykający album The Show Must Go On tworzy wraz z otwierającym Innuendo swoistą patetyczną klamrę. Tutaj również mamy liczne refleksje nad dotychczasowym życiem, zdarzeniami, własnymi decyzjami, dramatami. Najgłębszych sfer duszy dotyka wyśpiewane zapewnienie o duszy odradzającej się w nowej formie niczym motyl rozwijający po raz pierwszy skrzydła po przepoczwarzeniu oraz o trwałym uśmiechu, który nie zniknie z twarzy wraz z rozmazującym się makijażem… Utwór jest najsilniejszym wyrazem niezłomności Freddiego, przejawiającej się zarówno w zaangażowanej interpretacji, jak również wokalnej doskonałości przekraczającej bariery nakładane przez chorobę. Niebywale trudne i wymagające partie zostały zaśpiewane w sposób zjawiskowy, na najwyższym możliwym poziomie. Wypłynęły z duszy i serca cierpiącego fizycznie człowieka… Gitarowe dźwięki są ich nostalgicznym, a jednocześnie wzniosłym przedłużeniem.
Innuendo to arcydzieło nawiązujące stylem do korzeni zespołu, z dużą dozą nowatorskich rozwiązań. Przede wszystkim jest to pokaz fenomenalnego geniuszu muzycznego czwórki niezwykle zdolnych, doświadczonych i dojrzałych artystów.
Ostatni wspólny zapis współpracy i wyraz przyjaźni.
Album obfituje w ambitne, jak również trudne w sensie technicznym utwory. Płyta stała się niezaprzeczalnym dowodem na ponadwymiarowy geniusz Freddiego. Jego najcudowniejszy głos okazał się silniejszy od śmiertelnej choroby oraz towarzyszących jej nieuniknionych trudności. Zaangażowana praca nad poszczególnymi utworami to przejaw miłości do muzyki, sztuki oraz chęć przelania drzemiącego potencjału w magię melodii, artystycznych uniesień i przesłań.
Każdy utwór został podpisany jako wspólne dzieło. Pomimo świadomości, że faktycznie autorami poszczególnych numerów były różne osoby, warto rozpatrywać Innuendo jako Królewską całość, stanowiącą akt przyjaźni, podziękowania i podsumowania.
Co oznacza tytułowa „insynuacja”? Kwestia ta powinna podlegać indywidualnej interpretacji, do czego zawsze nakłaniał Freddie.
Ja sięgam po ten album w chwilach refleksji, sentymentalnego nastroju bądź potrzeby znalezienia odpowiedzi na nurtujące dylematy. Pewne formy oddziaływania są niezmienne, lecz za każdym razem odkrywam nowe formy przesłań i odzwierciedlenia własnych emocji.
Na tym właśnie polega ponadczasowa magia i fenomen muzyki Queen.
recenzja: Kamila Staszczyk
korekta: Paweł Kukliński
skład: daga
[/restrict]