Muniek Staszczyk o Queen i filmie specjalnie dla Polskiego Fanklubu Queen

Muniek Staszczyk o Queen i filmie specjalnie dla Polskiego Fanklubu Queen

Niedawno dotarłem do informacji, że w 1989 r. pracował Pan w należącym do Billa Wymana (byłego basisty The Rolling Stones) klubie „Sticky Fingers” (tak nazywał się album Stonesów z 1971 r.) w Londynie w 1989 r. Miał Pan okazję być w klubie tego wieczoru, kiedy przyszyli do niego wszyscy czterej członkowie Queen. Jak Pan wspomina ten moment i co Pan sądzi o filmie Bohemian Rhapsody?

[restrict …] To jest prawda. W roku 1989 przez krótki czas pracowałem w knajpie ówczesnego basisty Stonesów (był nim w latach 1962–1993 – przyp. M.B.) Billa Wymana. Za słaby byłem, żeby tam pracować i po dwóch tygodniach mnie wyrzucili (śmiech). Pracowałem w kuchni, czyli na najniższym szczeblu gastronomii. Robiłem tam wszystko, np. wrzucałem potrawy na grilla itp. W czasach, w których tam pracowałem, „Sticky Fingers” (https://www.stickyfingers.co.uk) to była megamodna knajpa. Ja pracowałem tam na jesieni 1989 r., a otworzono ją chyba wiosną tamtego roku. Któregoś wieczoru na mojej zmianie była totalna mobilizacja, bowiem na kolację przyszedł cały zespół Queen! Ja ich wówczas niestety nie widziałem, bo pracowałem w kuchni, a „ci z kuchni” nie mogli wejść na górę. Była wtedy jednak totalna spina, specjalne menu, wszyscy tym żyli. To był, jak wspomniałem, 1989 r., a więc rok, w którym wydana została płyta The Miracle. Ale to fakt, że byłem w tym samym budynku co Freddie i reszta: Roger Taylor, John Deacon i Brian May.

Jeśli zaś chodzi o film. Ja jestem totalnym fanem twórczości Queen w okresie od płyty A Night at the Opera (1975 r. – przyp. M.B.) do albumu Live Killers (1979 r. – przyp. M.B.). Zwłaszcza te dwa wydawnictwa to są dla mnie kamienie milowe w historii muzyki rockowej. Film jest smutny. Tak samo jak smutne są filmy o Whitney Houston (Whitney z 2018 r. – przyp. M.B.) i o Amy Winehouse (Amy z 2015 r. – przyp. M.B.). Ale aktor odtwarzający rolę Freddiego (Rami Malek – przyp. M.B.) poradził sobie dobrze. Spodziewałem się jednak, że to będzie smutny film. Nie chodzi mi tu tylko o chorobę Freddiego, ale o jego samotność na piedestale. Ale budujące jest to, choć nie wiem, czy to jest prawda, że oni – w sensie wszyscy muzycy – w końcu się pojednali. Ale zdaję sobie sprawę, że fabuła musi być tu trochę podkoloryzowana w amerykańskim stylu. Musiał jednak powstać taki film. Generalnie oceniam go dobrze. Choć wyszedłem z niego bardzo smutny. Natomiast wspomniany aktor „dał radę”.

autor: Michał Bigoraj

korekta: Paweł Kukliński

skład i wybór zdjęć: daga [/restrict]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ten × one =