Brian May – życie w Innym Świecie – część 1

Brian May – życie w Innym Świecie – część 1

Niedawno zostało mi powierzone pewne zadanie – dla dobra ogółu fanklubowego towarzystwa. Czemu akurat mnie… Była w tym może jakaś metoda. Po niezbyt długich namowach postanowiłam przyjrzeć się bliżej dokonaniom solowym Briana Maya, ale żeby  nie było za łatwo – tym po 1998 r. Wydało mi się to tak samo trudnym, jak pracochłonnym przedsięwzięciem, ale OK, lubię wyzwania. Nie sądziłam, że to będzie aż tak duże. Trzeba było jakoś usystematyzować materiał, podzielić, bo na raz wyszedłby straszny bałagan, a nasz ulubiony Doktor i bałagan to, zdaje się, wykluczające się opcje.

 

Tym razem płyty, następnym występy gościnne i inne takie, a We Will Rock You chyba osobno.

Do rzeczy… [restrict …]

23 listopada 2000 r., w bardzo ważnym dla mnie dniu również z powodów pozaqueenowych, ukazał się album Furia – ścieżka dźwiękowa do filmu Alexandre’a Aja. Dream of Thee, nie ukrywam, natychmiast rzuciło mnie na kolana. Ten utwór ma w sobie to wszystko, za co uwielbiam Briana. To jedyna pełnoprawna piosenka na płycie. Reszta to muzyka ilustracyjna, liczne wariacje na temat wiodącego motywu, rozwiniętego ostatecznie w Dream of Thee właśnie – bardzo ciekawe wariacje na temat pięknego motywu, dodam.

Czasem pojawiają się króciutkie kwestie lub dialogi z filmu. Ciekawe, intrygujące fragmenty. Po przesłuchaniu płyty wydaje się, że film jest wart uwagi, ale niestety mnie do dziś nie udało się go obejrzeć.

Pierwsza ścieżka zaczyna się słowami:

„Żyć tu to żyć nigdzie

Surowy pustynny wiatr, który usypia zmysły

Kierowany być może przez nudę

Lub przez instynkt przetrwania

Zanim bomba zegarowa w nas wybuchnie

Wychodzę rysować

Nie żeby protestować przeciwko reżimowi

Czy godzinie policyjnej, czy zakazowi plakatowania, pisania

Nie – rysowanie na murach pozwala mi oddychać”.

Dalej jest jeszcze ciekawiej:

„Ludzie, którzy tworzą graffiti są stąd zabierani

W pustynne miejsce

Ale wieści w końcu się przedostają

Wiemy, co się dzieje z więźniami

Jeśli kiedyś spotkamy któregoś na ulicy

Udajemy, że go nie znamy

Nikt nie odważy się zakłócić ciszy”.

I kolejny fragment:

„Czym jest Inny Świat?

Gdzie jest Świat?

Świat jest tutaj

Życie, rodzina, dziecko, praca

Tym właśnie jest prawdziwa wolność, Elia

Nie jakieś mrzonki

Moim zadaniem jest Cię obronić

To nie będzie bolało”.

Furia doskonale nadaje się na tło – do jakiejkolwiek pracy – to nie jest pełnoprawna płyta, na jakich Brian grywał tyle razy. Trudno się skupić i wsłuchać w kolejne ścieżki. Natomiast jako tło sprawdza się idealnie – do nauki zwłaszcza. Była moim doskonałym kompanem podczas wszystkich sesji w trakcie studiów i wszystkich egzaminów później. Na Dream of Thee zawsze chwila przerwy – obowiązkowo.

Przez kolejnych kilka lat nie pojawiało się nic nowego z autorskich projektów. We Will Rock You zasługuje na osobny tekst i dostanie go. Koncerty z Paulem Rodgersem i ich wspólne wydawnictwa to coś, o czym nie podejmuję się pisać, jako że kompletnie do mnie nie trafiły, nie przekonały mnie, w związku z czym nie zapoznawałam się z nimi bliżej.

Kerry Ellis na deskach teatru

Poza oszałamiającym sukcesem samego przedstawienia, We Will Rock You miało jeszcze inne, długofalowe skutki. W pierwszej obsadzie, obok między innymi jak zwykle niezrównanego Tony’ego Vincenta, pojawiła się Kerry Ellis w roli Meat. Brian zauważył ją już wcześniej w musicalu My Fair Lady. Dziewczyna ma bardzo specyficzny głos. Barwa może się podobać lub nie, ale trzeba jej oddać sprawiedliwość, wokalistką jest dobrą, śpiewa czysto, skalę ma niezłą, a w swojej musicalowej niszy odnalazła się doskonale. Ma naprawdę imponujący dorobek, a cokolwiek by o musicalach nie mówić, to kawał ciężkiej wokalnej roboty. Właśnie od We Will Rock You zaczęła się współpraca Kerry i Briana. Pierwsza płyta Anthems ukazała się 13 września 2010 r. Przy pierwszym przesłuchaniu zdecydowanie nie rzuca na kolana, ale zyskuje w miarę bliższego poznawania. Dalej nie jest to zachwyt, czy nawet duży entuzjazm, ale sporo ciepłych uczuć już tak. Utworów napisanych lub współtworzonych przez Briana jest niestety tylko 5 i większość znana nam od lat. Save Me, które zupełnie nie wiem, po co było ruszać, to skończone arcydzieło – przez Freddiego skończone. W nagrywaniu na nowo No-One but You też niespecjalnie widzę sens, choć to akurat najważniejszy utwór, który postać Kerry wykonywała na scenie, co stanowi niezłe usprawiedliwienie. Niemniej to wykonanie nie porywa, a sam tekst od 1997 r. mocno się chyba zdewaluował. Kolejny „cover”, czy też jak mówią niektórzy z pewną dozą złośliwości, „autoplagiat”, to I Loved a Butterfly, znany pod tytułem Some Things That Glitter z płyty The Cosmos Rocks.

Dwa utwory zostały napisane specjalnie na tę płytę – otwierający Dangerland i I Can’t Be Your Friend – ciekawe, przyjemne kompozycje w stylu Briana. Zwłaszcza pierwsza ma w sobie coś magnetycznego. Na szczególną uwagę zasługuje piosenka tytułowa. Spokojnie mogłaby być utworem Queen, a Freddie zrobiłby z niej perłę (jak przecież ze wszystkiego). Już sam tytuł sugeruje, że pasowałaby do repertuaru naszych ulubieńców. Ale to tym razem nie oni, a inni mistrzowie pióra i kompozycji stworzyli to dzieło – Björn Ulvaeus, Benny Andersson i znany nam skądinąd sir Tim Rice. Utwór brzmi potężnie, a Brian wycina na gitarze całkiem fajne solo – dałam się porwać, zdecydowanie. Prawie tak samo duże wrażenie robi You Have to Be There z musicalu Kristina från Duvemåla, również autorstwa dwóch panów z Abby. Słyszałam ten utwór w kilku wykonaniach – to jest dla mnie zdecydowanie najlepsze. Uważam, że duet (głównie Brian) nadał mu nową jakość.

Pozostałe utwory to różne zapożyczenia – dwa kawałki z WickedDefying Gravity i I’m Not That Girl, fajne, ale niespecjalnie odkrywcze Diamonds Are Forever (Kerry kilkakrotnie wspominała o swojej słabości do piosenek Shirley Bassey) i I Love It When You Call też nie zachwycają.

Podsumowując – płyta, owszem, niezła, ale po Brianie, zwłaszcza po tak długim milczeniu, spodziewałam się więcej. Cóż, dobre i to.

Potem miały miejsce koncerty – nastrojowe, kameralne, przy świecach, a ten z Montreux doczekał się płyty – DVD, Blu-ray i CD. Był to klimatyczny występ zupełnie inny od występów z Queen, ale trochę utworów zespołu na szczęście się zmieściło – Life Is Real, Love of My Life, Crazy Little Thing Called Love, No-One but You, I Loved a Butterfly. Dwa kawałki pożyczone – Something od Beatlesów (tu najlepiej słychać, jak Brian dobrze czuje się z gitarą akustyczną – wspaniale mu to wyszło) i Dust in the Wind, przepiękna ballada z repertuaru Kansas. Poza tym zaprezentowano kilka utworów, które potem pojawiają się na kolejnym albumie. Bardzo lubię tę płytę za klimat, za zapowiedzi, za niepowtarzalną, ciepłą atmosferę, którą stworzono. Koncert w Krakowie był pod wieloma względami podobny do tego – to kolejny powód, dla którego chętnie wracam do Acoustic by Candlelight.

Odkąd pojawiła się informacja o planowanym wydaniu kolejnej płyty, zaczęłam się cieszyć, choć… obawiałam się, niestety słusznie, albumu poniżej oczekiwań, a przestałam już jakoś specjalnie oczekiwania śrubować. Już tytuł Golden Days mnie zaniepokoił. Jeśli piosenka tytułowa to utwór nagrany w połowie lat osiemdziesiątych z nieżyjącą od kilkunastu lat Minako Hondą, to chyba nie należy spodziewać się przełomu. Okładka to dla mnie, przepraszam, prawdziwy mały koszmarek… i na tym poprzestanę. A w środku?

Love in a Rainbow niepokojąco przypomina mi Dangerland, ale może się czepiam. Roll with You to – podobnie jak poprzedni – utwór autorstwa May/Ellis, z lekkim, przyjemnym tekstem, przywołujący wspaniałe krakowskie wspomnienia, więc na plus. Golden Days według mnie należy do Minako Hondy i tylko do niej. Pod czwórką kolejna premierowa kompozycja (dalej już nie będzie tak dobrze), również niezła, choć bez przebłysku geniuszu.

Z zapożyczeń Amazing Grace, I Can’t Help Falling in Love to arcydzieła, które nie rozumiem po co było ruszać, ale jako zagrane przez Briana mają swoją wartość. Parisienne Walkaways autorstwa Gary’ego Moore’a i znanego nam skądinąd Phila Lynotta broni się w tym wykonaniu, choć za oryginałem nie przepadałam nigdy, prawdę mówiąc. Story of a Heart to kolejny utwór duetu Ulvaeus i Andersson, który Brian i Kerry wzięli na warsztat – zdecydowanie jeden z jaśniejszych punktów tego albumu. Z kolei Born Free miał premierę w 1966 r. na ścieżce dźwiękowej do filmu pod tym samym tytułem. I (Who Have Nothing) na koncertach w Montreux i w Krakowie brzmiał lirycznie i nastrojowo, tu ma niesamowitą energię i zaczyna zyskiwać dopiero po kolejnym przesłuchaniu, zwłaszcza za sprawą niezawodnej gitary. Współpraca z Irene Fornaciari to całkiem ciekawy akcent. Ten utwór został wydany po raz pierwszy w 1963 r. w wykonaniu Shirley Bassey, potem śpiewało go wielu – między innymi Joe Cocker, Petula Clark, Gladys Knight, Liza Minnelli, Status Quo. Nasi ulubieńcy wypadają tu zupełnie nieźle. The Kissing Me Song wreszcie to taki mały żarcik, spontanicznie napisany, może nie najwyższych lotów, ale przyjemny.

Ogólnie Golden Days to płyta, która na początku rozczarowuje, ale po lepszym poznaniu zyskuje. Powiem więcej, moje dziecko (lat 7) zapałało do niej niekłamaną sympatią. Trudno przeforsować jakąkolwiek inną płytę, kiedy gdzieś go wiozę. „Mama, nie ma być płyta Queen, tylko ta, na której jest kiss me, kiss me”. W jednym niewątpliwie ma rację, płyt Queen to to nie przypomina – niestety.

Wydaje mi się, że więcej ciekawych rzeczy nasz ulubiony doktor robił w ramach gościnnych występów niż własnych płyt, ale o tym następnym razem. Póki co przestaję liczyć, że dostaniemy od niego jeszcze coś na miarę Back to the Light czy Another World. Szkoda, bo mam nieodparte wrażenie, że ciągle stać go na dużo, dużo więcej niż nowe wersje starych, pięknych utworów. Kto wie, może się jeszcze zdziwię… Na Nowym Horyzoncie jakaś tam nowa nadzieja majaczy.

autorka tekstu: Anna Pudykiewicz

korekta: Paweł Kukliński

skład i zdjęcia: daga [/restrict]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

six × = twenty four