Recenzja albumu Queen „The Miracle” na 30-lecie

Recenzja albumu Queen "The Miracle" na 30-lecie

22 maja 1989 roku, trzy lata po wydaniu albumu A Kind Of Magic i po promującej go trasie koncertowej ( jak się okazało ostatniej w oryginalnym składzie), świat muzyki został obdarowany wytęskniony albumem zespołu Queen, którego tytuł The Miracle, w dosłownym tłumaczeniu wzbudzał i wzbudza bardzo pozytywne konotacje.

Na wstępie chcę skupić się nad tytułem („Cud”). Może on nieść za sobą kilka znaczeń i symboli, jak cała twórczość Królowej.

Jednak w wypadku tego krążka, symbolika ma szczególny charakter. Jego sesje nagraniowe, które odbyły się w ciągu jednego roku, pomiędzy styczniem 1988 roku a styczniem 1989 roku, miały miejsce w trudnym okresie.

[restrict …]

Freddie Mercury walczył już z AIDS, a jego koledzy z zespołu świadomie go w tej walce wspierali. Tym samym tytułowym „cudem” może być nadzieja jakiej upatrywano nawet w minimalnej szansie na poprawę stanu zdrowia przyjaciela. Nadzieja jakże płonna, ale to przecież ona umiera ostatnia….

Swoisty cud ówczesnej technologii, może stanowić komputerowa jedność czterech postaci na okładce płyty. Cud to również prawie dwadzieścia lat wspólnej twórczości, koncertów, ciężkiej pracy, sukcesów, nieuniknionych konfliktów, które nie zdołały zniszczyć przyjaźni i artystycznego potencjału.

W obliczu ujawnionego dramatu Freddiego, panowie postanowili podpisać każdy utwór na płycie jako wspólne dzieło. Pomimo, że na przestrzeni kolejnych trzech dekad, autorstwo poszczególnych utworów, zostało ujawnione, to ja będę wierna konwencji obranej wówczas przez zespół. Chcę w ten sposób uszanować ówczesną decyzję i tym samym pamięć Freddiego.

Oceniając ten trzydziestoletni album i mając świadomość atmosfery towarzyszącej jego powstaniu, stwierdzam, że stanowi on z jednej strony, rockowe, energetyczne podsumowanie dotychczasowej współpracy i muzycznej drogi „królewskich chłopaków”. Z drugiej strony, rozpatrując go z perspektywy czasu i przez pryzmat choroby, można odkryć w tekstach zawoalowany lęk, ból, dramat, niepewność, życiowe rozliczenia.  Warto dodać, że ówcześni fani nie mieli jeszcze wiedzy o „czarnych chmurach” piętrzących się nad egzystencją Freddiego.

Dramatyzm utworów nie odnosi się wyłącznie do sytuacji frontmana ale również do życiowych zakrętów Briana May’a: rozwodu, choroby i śmierci ojca gitarzysty. Jest to odczuwalne zarówno na szczeblu tekstowym jak i instrumentalnym. Nie mamy tu jeszcze tak mocno zarysowanych refleksyjnych, nostalgicznych rozważań, jakie pojawią się za niecałe dwa lata na płycie Innuendo.

Muzycznie album The Miracle, łączy w sobie charakterystyczne dla Królowej rockowe brzmienie z popowym klimatem, znamiennym dla końca lat 80-tych.

Otwierające album, zespolone ze sobą utwory Party i Khasshoggi’s Ship są pełne rytmicznej, radosnej (przynajmniej z pozoru) refleksji nad rock’n rollowym, imprezowym trybem życia. Nie wiem czy nie jest to pewna nadinterpretacja, ale w ogólnym entuzjazmie, wyczuwam aurę smutku za czymś utraconym. Wokalne chórki dodają smaczku całości.

Następnie mamy ciepłe, subtelne wejście w tytułowy The Miracle, będący swoistym hołdem zarówno dla zjawisk natury, bohaterów biblijnych, dzieł sztuki, przełomów naukowych. Podmiot liryczny określa te zjawiska mianem cudu. Podobnie jak altruistyczną wizję pokoju na świecie oraz braku biedy. W miarę rosnącej siły słownego przekazu, wzrasta również instrumentalna moc , której punktem kulminacyjnym są gitarowe akordy Briana.

Teledysk The Miracle

Numerem czwartym jest wybitnie pobudzający, stricte rockowy numer I Want IT All. Zmysły słuchacza otrzymują urzekającą dawkę basów Johna, pełną mocy perkusję Rogera, porywający popis gitary Briana. Wszystkie te akordy okraszone są emocjonalnym, nieco szorstkim wokalem Freddiego, tak jakby starał się wykrzyczeć światu, że chce zaznać wszystkiego, bo nie zostało mu zbyt wiele czasu.

Z tym pełnym rockowej siły kawałkiem kontrastuje popowy The Invisible Man, gdzie jednak Red Special daje o sobie znać. Tekst pozornie stanowi humorystyczny kryminał, ale może też ujawniać ukryte głębiej tzw. „drugie dno”. Niewidzialny, groźny człowiek, jako personifikacja pewnego zagrożenia?

Następujący potem Breakthru to już pełen radosnej, optymistycznej aury utwór, rozpoczynający się liryczną inwokacją, przechodzącą następnie w entuzjastyczny kult miłości. Jest on wspaniałe zinterpretowany poprzez porywający wokal i gitarowe „szaleństwo”.

Rain Must Fall to utwór posiadający nietypową dla Królowej konstrukcję. Charakterystyczne rockowe dźwięki i liczne harmonie nie są mocno wyczuwalne. Tekst jest ponadczasowy , traktujący o ludzkim życiu, w którym znamienne są zarówno wzloty i upadki.

Scandal, utwór nadzwyczajny , wybitnie ekspresyjny, zarówno pod względem wokalnym , jak instrumentalnym. Niestety, w moim odczuciu , jest on niedoceniany, mało znany przeciętnym odbiorcom. Ja jednak bardzo lubię ten kawałek. Tekst jest pełen goryczy i buntu wobec świata szykanujących mediów (nie było wówczas tabloidów). Gorycz wyrażona jest poprzez wspaniałe porywy gitarowe oraz nieprzeciętny wokal Freddiego, który tutaj „żongluje” mistrzostwem swych głosowych rejestrów.

Teledysk The Invisible Man

Przedostatni kawałek My Baby Does Me pozwala ochłonąć po silnych emocjach swego poprzednika, a po nim następuje zwieńczenie całości. Nosi ono tytuł Was It All Worth It i stanowi doskonały przedsmak albumu Innuendo. Intro do omawianego utworu jest pełne subtelnej magii , przywołującej czarujące dźwięki dzwonków, które potem znowu słyszymy w finale. Pomiędzy tymi efektami mamy rockowe, muzyczne wspomnienie ze świata koncertów, podróży, towarzyszących im emocji , relacji, wrażeń. Pytanie zawarte w tytule: „Czy było warto?”, pojawia się w tekście niejednokrotnie. Na koniec, Freddie z satysfakcją udziela odpowiedzi twierdzącej. Tak, było warto :-)…

I chyba to ostatnie stwierdzenie doskonale określa podtekst ukryty w całokształcie albumu.

Pomimo trudnych momentów, przewrotów w życiu osobistym muzyków, i co najbardziej dramatyczne, w obliczu śmiertelnej choroby, zwyciężyło poczucie jedności wypracowanej przez wspólne lata.

Podsumowując, nie można ukryć, iż jest to płyta niejednoznaczna w sensie gatunkowym. Przenikają w niej rockowo- popowe brzmienia, które sugerują pewniej brak stabilności. Myślę, że jest on adekwatny do uczuć i emocji odczuwanych przez cztery wybitne jednostki tworzące zespół Queen. A były to z pewnością emocje pełne lęku przed przyszłością, jak również satysfakcji wynikającej z osiągnięć, wzajemnego szacunku, tolerancji i wsparcia. Na dobre i na złe. 

Do końca.

recenzja: Kamila Staszczyk

korekta: Dorota Borowska

skład: daga

[/restrict]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

× nine = sixty three